Layout by Raion

The Fray

poniedziałek, 24 lutego 2014

7.Nowy Świat.: Koniec problemów? A może to dopiero początek...



Kobieta zaśmiała się perliście. Jak zaczarowana patrzyłam na nią i zwracałam uwagę na chociażby najmniejszy detal, by zapamiętać jak najwięcej. To ona. Niezastąpiona rodzicielka, której nigdy nie miałam. W tej chwili nie obchodziło mnie czemu się z nią wcześniej nie spotkałam, jakim pieprzonym cudem Madara jest moim ojcem, nie obchodziło mnie gdzie jestem, jak się tu znalazłam, ale niczym małe, najszczęśliwsze na świecie małe dziecko, rozpłakałam się i z cichym okrzykiem radości w tuliłam się w jej matczyne ramiona. Zacisnęłam powieki nie chcąc, by ten i jakikolwiek inny świat zobaczył moje łzy.
-Płacz śmiało moje dziecko. Teraz twoje łzy są jak najbardziej dobre.- Mimo, że nie widziałam jej twarzy, bo wtulałam się w jej piękne i pachnące włosy to niemal namacalnie czułam jak szeroko się uśmiecha głaszcząc mnie po plecach. Po jej słowach niczym za dotknięciem magicznej różdżki  przeźroczyste krople leciały mi ciurkiem po twarzy. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie. Chciałam bezkreśnie chłonąć jej delikatny zapach wiśni, dotykać powabnej skóry, bawić się jej włosami, zatapiać się w pięknych i błyszczących tęczówkach i wtulać się w nią jak do ulubionego pluszaka. Z wielkim ociąganiem i niechęcią odkleiłam się od niej i zobaczyłam jej promieniejącą i bez skazy twarz.
-Wreszcie mogę z tobą porozmawiać… córeczko.- Jednym zgrabnym ruchem ręki wzięła kosmyk moich włosów i założyła mi je za ucho. Ten drobny, acz ważny dla mnie matczyny gest podziałał na mnie niesamowicie kojąco. Mój umysł szalał, oczy niedowierzały, a serce wielce się cieszyło. Powiedziała do mnie Córeczko. Mówiła to z taką czułością. Pod wpływem tylu ciepłach uczuć, które pierwszy raz w życiu mi towarzyszą nie była w stanie wykrztusić chociażby słowa. Po paru minutach ciszy, ogromna gula w gardle jakby wyparowała, a moja odwaga powróciła.
-Mam tyle pytań.. Od czego zacząć? – Zapytałam. Jestem pewna, że wie co mnie dręczy.
-Kochanie. To co powiedział tobie ojciec wraz z Painem to prawda. Jestem boginią, a w tej chwili znajdujesz się w miejscu wytworzonym przez Rikudo Senin. To miejsce tylko dla istot z poza normalnego świata – dlatego możesz tu przebywać. Dzięki moim genom możesz panować nad  wodą i wiatrem. Ja również panuję nad tymi naturami. Moja siostra zaś panuje nad ogniem i ziemią, a brat nad błyskawicą. Naszą trójkę stworzył również Rikudo Senin. Jako bogowie nie możemy przebywać na ziemi. Czujemy pustkę. Nie mamy swojej miłości. Bynajmniej ja miałam. Twój ojciec przybył tutaj dziewiętnaście lat temu i rozkochał mnie w sobie. Tak powstałaś ty. Potem haniebnie i siłą odebrał mi ciebie i wrócił na ziemie. Jednak zdążyłam zapieczętować  w tobie jutsu dzięki, któremu teraz rozmawiamy. Po latach zrozumiałam. Chciał po prostu mieć jak najpotężniejszego potomka. Jesteś pół bogiem i masz geny rinnegan i sharingan – tak powstała twoja sztuka oczna. W dodatku jesteś z klanu Uchiha co samo w sobie stawia cię w wyższej półce. Moje serce łkało, że wciąż przez lata nie mogłam ciebie widzieć, opiekować się tobą. Lecz cały czas widziałam jak sobie radziłaś, jak zdobyłaś przyjaciół, jak wybrałaś  dobro i walczyłaś ze złem. – Z każdym wypowiedzianym słowem jej głos co raz bardziej drżał. Zrozumiałam ile cierpienia i żalu przynosiły jej bolesne wspomnienia. Cała historia… Musze sobie ją pokładać. Niby wszystko jest takie proste, ale... Pół bogini? Klan Uchiha? Delikatnie uśmiechnęłam się w jej stronę. Zauważyłam , że wszystko wokół nas zaczyna jaśnieć.
-Co się dzieje?- Zaniepokojona spytałam przestraszonym głosem.
-Nasz czas już się skończył. Musisz już wracać.- Zdesperowanym wzrokiem szukałam jakby odpowiedzi na moje pytania.  Ja nie chcę się stąd ruszać. Tu mi jest dobrze.
- Ale ja nie chce… - Rodzicielka przerwała mi stanowczym głosem.
-Pamiętaj. Jestem z ciebie dumna i wierzę w ciebie. Kocham cię, córeczko.- Wszystko dramatycznie jaśniało, a ja próbowałam desperackimi ruchami to zatrzymać. Poleciały kolejne słone łzy.
-Ja ciebie też, mamusiu.- Ostatnie słowa, które zdążyłam wyciągnąć z mojego gardła ochrypłym głosem.

Nagle znów oślepiło mnie światło i poczułam silny ból chyba we wszystkich mięśniach ciała. Zamrugałam kilka razy, by wyostrzyć obraz. Zobaczyłam koło siebie siedzących mężczyzn – niestety jeden z nich biologicznie jest moim ojcem, a drugi jest szefem Akatsuki. Kiedy zdałam sobie sprawę co się właściwie wydarzyło gwałtownie się podniosłam. Niestety ten ruch przyprawił mnie o zawroty głowy.
-Spokojnie jeszcze nie doszłaś do siebie po omdleniu.- Powiedział jak zwykle zimnym głosem założyciel klanu Uchiha… Mój ojciec. Ojciec skrzywdził mamę. Żyłka na moim czole zaczęła niebezpiecznie pulsować. 
-Ty zakłamany sukinsynu! – Nie zważając na bóle głowy mocnym zamachem nogi uderzyłam go w pierś na tyle mocno, że przeleciał przez drzwi i zatrzymał się na ścianie w korytarzu. W mgnieniu oka pojawiłam się przy nim i złapałam go za szyje.
- Jesteś z siebie dumny? Zostawiłeś mnie na pastwę losu w Konoha, nie masz pojęcia co ja przez te lata przeżyłam, w dodatku cały czas byłeś pod moim nosem! Pożałujesz tego! – Krzyczałam mu prosto w twarz, pomału tracąc kontrolę nad emocjami.
-Może i masz potężne moce, ale mnie nie pokonasz. Zakoduj to w tej swojej główce pełnej bujnej wyobraźni. – Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, po naszej prawej gdzie znajdowało się wejście zabrzmiał potężny wybuch. Chwile później nie było całej ściany, a w powietrzu unosił się jeszcze pozostały kurz. Za kłębami pyłków stali moi kompani z wioski. Po mojej lewej stali zdezorientowani członki Akatsuki . W samą porę. Nachyliłam się nad Madarą i z żywą nienawiścią szepnęłam mu prosto do ucha.
-Teraz nareszcie zobaczysz, co to znaczy prawdziwa zemsta. – I rzuciłam nim ogromną siłą w stronę Kage niczym ofiarę lwom na pożarcie. Po mojej stronie natychmiast znalazł się Itachi. Mój współpracownik, który od początku rozpracowywał Akatsuki na rzecz Konohy, ale ja do niego dołączyłam dopiero pięć lat temu. Patrzę na niego i się zastanawiam, jak to możliwe, że tyle lat wytrzymywał chowając się w ukryciu. Siedział tu ukryty okłamując  Madarę, wszystkich wokół, nawet swojego ukochanego młodszego braciszka i siebie trwając przy swojej niedorzecznej tezie, że to co robi jest słuszne i niezbędne… Tak naprawdę w ciszy cierpiąc i dźwigając brzemię mordu własnej rodziny. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie bólu jaki czuje chociażby widząc Sasuke, Konohę i czy po prostu nad rankiem tuż po ciężkim przebudzeniu po całonocnych nękających go koszmarach, gdy wchodzi do łazienki i z bólem serca, którego wciąż utrzymywał, że nie ma w znienawidzonym przez siebie lustrze odbijała się zadziwiająco podobna do niego postać, która zabiła, raniła i wciąż to robiła… Tym, których tak naprawdę kocha. Jest dla mnie kimś bardzo ważnym i nawet za cenę swojego marnego życia będę go chronić. Czasem moje własne myśli są poza moją kontrolą i patrzę na niego trochę inaczej niż po prostu jak na przyjaciela. Czy to nie chore? Czasem stojąc koło niego – czy chociażby o nim rozmyślając czuję się jak opętana wariatka, która szuka wytchnienia i uzdrowienia duszy i umysłu właśnie u niego. Podziwiam go. Całym swoim ciałem umysłem i sercem podziwiam go i staram się wspierać na tyle ile jestem  w stanie i na ile on pozwoli sobie pomóc. Przecież wszyscy dobrze wiemy, że duma Uchiha jest silniejsza od nich samych.
-Wreszcie nadszedł ten sądny dzień, prawda? – Zapytał mnie uśmiechnięty Itachi. Wreszcie może być sobą. Wreszcie może się do mnie swobodnie uśmiechać odsłaniając śnieżnobiałe zęby, na których spoczywają delikatne wargi przystojnego bruneta. Zaczynam się bać. Naprawdę, to mnie przeraża! Ja, przecież nie mogę w ten sposób myśleć. Nie raz już tak myślałaś!- Bez ostrzeżenia odezwało się moje Alter Ego! – Świetnie! Do tego mam jeszcze siebie samą na głowie!- Odpowiedziałam jakby do siebie, jednak wypowiedź była wyrzutem skierowanym do mojego drugiego ”ja”.- Wow, Sherlocku wreszcie odkryłaś, że jednak nie jesteś w pełni idealna i jednak jesteś w dodatku niezrównoważona psychicznie! – Ignorując wypowiedź Jakże mało kompetentnej i wkurzającej mnie strony, zaczęłam się zastanawiać czy aby to na pewno to nie jest schorzenie i nie zaraziłam się nim od Sakury? W końcu ona też ma swoje alter ego… Po namyśle wszyscy owe posiadają, ale moje i Haruno żyją własnym życiem! Po chwili jakby maskując swoje zdenerwowanie zagadałam do Itachiego próbując zapomnieć o tej całej mojej wewnętrznej sprzeczce.
-Hah, mówisz jakbyś się mnie dopiero później spodziewał.- Również się zaśmiał. Stopniowo moje złe emocje opadały i tylko patrzyłam na to jak Kage wraz z najsilniejszymi ze swych wiosek rozprawiają się z Madarą. Niestety, ja nie mogę brać udziału  w tej bitwie, bo podchodzę do tego zbyt emocjonalnie. A kto by teraz chciał na karku bliźniaka Kuramy? Raczej nie byliby zachwyceni jego wizytą. Z szaleńczym błyskiem w oku jak zaczarowana widziałam jak tymczasowy sojusz między Kage dominował nad Madarą. Piękny widok.
-Kogo udało ci się przekonać? – Ostrożnym tonem zwróciłam się do towarzysza. Itachi tylko znów się lekko uśmiechnął i machną ręką od strony Akatsuki sygnalizując, że mogą się już okazać. Odwróciłam się w stronę grupy. Spojrzałam na każdego z osobna. Mimo pozorów spędziłam z nimi kawał czasu jednak każdy z nich coś wzniósł do mojego życia. Spędziłam z nimi lata, jak byłam mała to się mną opiekowali. W oku zakręciła się łezka, a ja dziękowałam w duszy bogom, że stoję w cieniu i nie widać mojej twarzy. Po chwili przed szereg wystąpili; Deidara, Hidan i Kisame. Ze zdziwieniem zauważyłam, że pozostali nie atakują tylko stoją w spokoju i obserwują całą sytuację. Kamień spadł z serca, gdy ujrzałam ową trójkę nowych shinobi Konoha – zgodnie z obietnicą Hokage.
-Czyli wasza trójka jest pewna, że chce wraz ze mną i Itachim powrócić do Wioski Ukrytej w Liściach?- Uważnym wzrokiem zaobserwowałam, jak Douhito, nieśmiertelny- wierzący w Jashina i Hoshigaki jak jeden mąż skinęli głową na znak, iż się zgadzają. Z westchnięciem pomyślałam o pozostałych.
-A reszta? Macie jakieś cele?
-Po rozmowie z Itachm porozmawialiśmy i oficjalnie obiecujemy wam. Nie zbliżymy się jako zagrożenie do Konohy. Mamy nadzieje, że będziecie żyć szczęśliwie.- Odpowiedziała za wszystkich Konan. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem i zauważyłam jak z iskrą w oku podchodzi do Paina i go obejmuje. Czyli o to chodzi. Zaśmiałam się lekko pod nosem. Co ta miłość robi z człowiekiem.
-Nasze drogi się tu rozchodzą. Mam nadzieję, że dojdziecie do tego do czego dążycie, oczywiście jeśli to nie jest zagłada świata.. okey?- Większość się lekko zaśmiała. Mimo wszystko, że właśnie powinniśmy się rozejść nikt nie ruszył się chociażby o milimetr. Obserwowałam wszystkich reakcje i wiedziałam, że nikomu nie chciało zaczynać się tego momentu. Bez słów po prostu wraz z Uchihą się obróciłam i całą piątką ruszyliśmy na pole bitwy. Gdy już dobiegliśmy zauważyliśmy ogromne zniszczenia. Praktycznie cały las był w strzępach, gdzieniegdzie było widać krew na ziemie i wielkie kratery, które zapewne były wynikiem siły uderzenia Haruno lub Hokage. Z niepokojem zauważyłam, że nic się nie dzieje. Cała armia stała w bezruchu wpatrując się w pewien martwy punkt na ziemie kilka metrów stąd. Zdenerwowanym, a zarazem zaciekawionym wzrokiem spojrzałam tam gdzie cała zgraja wojowników. Zauważyłam stojącą piątkę Kage i Naruto w trybie kyuubi mode . Pobiegłam w tamtą stronę i zajrzałam za sylwetkę Reikage. Pod ich stopami zauważyłam leżącą sylwetkę Madary. Na chwiejnych nogach podeszłam do niego i ukucnęłam niepewnie przy nim. Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie gotowe w każdej chwili wybuchnąć. Udało im się go zabić? Czy może to oszustwo? Mam nadzieję, że ten skurwysyn zginął w męczarniach! Drżącą ręką sprawdziłam puls na jego nadgarstku. Wstrzymałam oddech i spięłam wszystkie mięśnie. Nic nie czuje. Nic nie słyszę. Więc to już koniec. Z westchnęłam z ulgą i zabrałam moją rękę. Uśmiechnęłam się delikatnie. Mam nadzieję, że cierpiał tak jak mama. W obłoku myśli wstałam i ledwo dosłyszalnie wyszeptałam słowa; Udało się wam. Jak przez mgłę słyszałam jak ożywiony Uzumaki krzyczy do wszystkich, że zwyciężyliśmy, tymczasem ja ociężałym krokiem szłam w stronę pagórka, z którego był widok na całą wioskę  deszczu. W tle ledwie słyszałam jak Reikage potwierdza, że u niego schowają i odpowiednio się zajmą zwłokami ojca, a ja szłam tylko w stronę zachodzącego słońca. Pomału wspinałam się na szczyt pagórka rozmyślając, że po raz pierwszy od dawna tutaj… nie pada. Widocznie nawet niebo wie, iż to szczęśliwy i wielce udany dzień. Gdy dotarłam na szczyt wzięłam głęboki oddech i zapatrzyłam się w piękny krajobraz rozchodzący się wzdłuż wielkiej rzeki, w której tonęło słońce. Przymknęłam powieki napawając się napływającym ciepłem z źródła wszechobecnej energii. Wreszcie osiągnęłam spokój ducha.

Od Autorki:
Mój Boże, wstyd mi za ten rozdział! Jejku to opowiadania przeradza się w jakieś masło maślane =.=
Chciałabym uprzedzić, że to zdecydowanie nie koniec opowiadania! Akcja ( i to jaka ^^) Będzie się jeszcze rozkręcać w Konoha. Oczywiście dziękuje za wszelkie wsparcie od was czytelnicy! Jesteście wspaniali! Zaraz zabieram się za drugi rozdział u sasusaku i szczerze wam powiem, że zastanawiam się nad kolejnym blogiem o tym paringu i znów z dość oryginalnym, acz bardziej normalnym pomysłem na historię. Prolog i rozdział pierwszy napisany, ale wciąż się waham z opublikowaniu tego w formie bloga. Dlatego pytam was! Moi drodze( zapytam oto również ma drugim blogu) Co wy na to?
Pozdrawiam… Karui-chan!

piątek, 24 stycznia 2014

6.Nowy świat.: Prawda.



Prawda, ona krzywdzi. Nie zawsze jest dobra. Szczerość jest jak kochanek. Na początku zawsze wydaje się być dla nas bez skazy, ale po paru razach mamy jej dość.
Dzisiejszej nocy mam jej dostać aż nad to. Wszystko się wyjaśni, ale, za jaką cenę? Może, ta prawda mnie uwolni? Sprawi, że wreszcie poczuję się wolna?  Może też skrzywdzić. Ta szczerość mogłaby mi się nie spodobać. Co robić…, Co robić? Po tym jak Hokage wyjaśniła mi parę rzeczy na temat powrotu Sasuke, byłam wściekła. Może zniszczyć naszą misję. Jak na jego widok on zareaguje? Powinna mnie powiadamiać o najmniejszym szczególe, a jego powrót jest bardzo ważnym punktem! My dla dobra ogółu narażamy siebie i naszych bliskich, a ona śmie coś zatajać! Nie ma pojęcia, jakie to jest niebezpieczne. Multum emocji i stres kłębiący się w mojej głowie, skutecznie zakłócał porządek moich myśli.
Noc. Czas, gdy pod osłoną ciemnego nieba i świetle księżyca dzieją się rzeczy, których często nie potrafimy wytłumaczyć. Właśnie tak jest z moim zachowaniem. Niczym przestępca we własnym domu, skradam się i wypełniam niezbędnymi rzeczami mój plecak. Ubrania spakowane, broń i suchy prowiant są, woda jest. Jednak we wszystko jestem już zaopatrzona.
Zapięłam na plecach katanę, wzięłam plecak i ruszyłam biegiem w stronę bramy głównej.
Bezszelestnie wylądowałam na ziemi tuż przy budce strażników.  Ostrożnie zajrzałam do środka i zauważyłam cicho drzemiących, naszych wartowników - Kotetsu i Izumo. Każdego zwykłego dnia zapewne zbeształabym ich za brak kompetencji, ale dziś było mi to na rękę. Niezauważona, niczym cień, przedarłam się na drugą stronę bramy, ruszając w stronę kryjówki Akatsuki.
                  
                                                                           *.*

Pośród gór niewypełnionych dokumentów i pustych butelek po ryżowym alkoholu, na drewnianym, obszernym biurku, zaspała ze zmęczenia blondwłosa kobieta – Hokage.  Jej beztroski sen o byłym narzeczonym i zmarłym, młodszym bracie, przerwała grupa ANBU, która pojawiła się w kłębach dymu budząc ją z chwilowego roztargnienia między jawą a snem. Pobudzona orzechowo oka natychmiast zerwała się z krzesła.
-O co chodzi? – Zapytała poważnie zaniepokojona nagłym wtargnięciem oddziału.
-Chcieliśmy właśnie czcigodną Hokage zawiadomić, że Karui bezprawnie opuściła mury wioski. Jakie rozkazy?- Tsunade zamglonym wzrokiem patrzyła na dowódcę. Więc nadszedł już ten czas, prawda? Karui?- Przeszło jej przez myśl.- Tsunade-sama? – Upomniał się ANBU.
-Ah, tak. Na razie żadne. Na pewno nie zrobiła tego bez powodu. Nie śledźcie jej, poszukiwania będą zbędne – i tak nie zdołalibyśmy jej wytropić. Jeśli dostane jakiekolwiek informacje to was poinformuję. Liczę, że odwdzięczycie się tym samym.
-Hai. – Nie pozostawiając po sobie żadnych śladów, zniknęli.
Teraz wszystko zależy od ciebie, Karui!- Hokage wszystko powierzyła w ręce kunoichi
                                                                       
                                                                          *.*

Biegłam ile sił w nogach, aby tylko znaleźć się poza zasięgiem ANBU Konoha-Gakure. Co prawda biegnę już trzy godziny, a nie wyczułam żadnej czakry, ale ostrożności nigdy za wiele. Chwila! – Gwałtownie się zatrzymałam.- Jeśli zauważyli, że opuściłam wioskę, to najpierw muszą o tym poinformować Tsunade, ale ona mnie ostrzegła, że nie wyśle za mną oddziału, ze względu na bezpieczeństwo. Mimo to musze się spieszyć, by dotrzeć na czas.- Ruszyłam w dalszą podróż.
Przez większość mojej drogi zastanawiałam się, czego mogę się spodziewać. Wiem, że Sasori zginął, tak samo Kakuzu. O ile dobrze mi wiadomo – reszta jest w formie.  Ponoć Hidan był bliski śmierci z ręki Nary.  Dziś dowiem się rzeczy, której przez całe życie chciałam się dowiedzieć. Boje się. Po raz pierwszy w życiu, boje się. Nie przeciwnika, nie psychopaty, nie tortur, wysiłku psychicznego… tylko prawdy. Może ja nie chce jej znać? Czy nie lepsza jest słodka nie wiedza? Nie, potrząsnęłam gwałtownie głową, jakbym chciała w ten sposób się jej pozbyć, nie mogę w ten sposób myśleć! Pragnę poznać tożsamość moich rodziców. Chyba powinnam zrobić postój. Przecież biegnę już siedem godzin.

                                                                              *.*

Nabuzowany sprzecznymi uczuciami biegłem do gabinetu babci Tsunade. Jest już wczesny ranek i Karui powinna być na treningu. Nie sądzę, by Hokage dałaby jej nową misję tuż po poprzedniej, która trwała dość długo.  Czyżby coś jej się stało? Nie. To przecież Karui, zawsze sobie radzi. Muszę być pozytywnie nastawiony! Nie mogę się przecież zadręczać. Wspinałem się po schodach prosto do biura babci Tsunade. Może ona coś wie? Wparowałem do pokoju niczym burza – bez ostrzeżenia, co nie uszło mi płazem.
- Babciu Tsunade!
-Baka! Jak ty mnie nazwałeś?! Dlaczego, do cholery, nie zapukałeś? – Wściekła Hokage bez ostrzeżenia wzięła pierwszą lepszą doniczkę, którą miała pod ręką i rzuciła celnie prosto w moją głowę. Niezadowolony z wielkiego guza, nie zwróciłem uwagi na krzyki babuni.
-Tsunade! Karui gdzieś zniknęła! Nie było jej z Hatake, ani na polu treningowym. Jej dom jest pusty, tak samo jak połowa jej szafy, na pewno nie dałaś jej misji, a nikt z przyjaciół je dziś nie widział. Byłem w kwaterze głównej ANBU, ale tam też nikt nic nie wie. Co się dzieje?- Zaniepokojony, nie byłem w stanie zatrzymać potoku słów. Spojrzałem prosto w oczy zmartwionej moim stanem Tsunade. Znam ten wzrok. Ona coś wie, ale nie chce mi powiedzieć. Ona widząc jak otwieram usta zaczęła mówić.
-Wiem, Naruto. Karui opuściła wioskę dzisiejszej nocy. Nie wysłałam za nią ludzi, bo i tak nic, by nie wskórali.
-To skoro ty nic nie możesz zrobić to ja idę ją ściągać! Dlaczego odeszła?
-Nie wiem, Naruto może to tylko chwilowe, ale ty masz szczególny zakaz opuszczania Konohy! Będziesz pod stałym nadzorem . – Powiedziała wyniosłym głosem, nieznoszącym sprzeciwu.
-Ale dlaczego? – Spytałem zdesperowany. Ledwo odzyskałem jednego przyjaciela teraz mam stracić kolejnego? Nie pozwolę na to !
-To moje ostatnie słowo. Jeśli się czegoś dowiem, natychmiast po ciebie pośle, a teraz wynocha! Mam mnóstwo roboty. – Tsunade wygoniła mnie bez ogródek. Nie mogę tak zostać bezczynnie. Muszę coś zrobić.

                                                                               *.*        


Po dość ciężkim poranku w lesie, wystartowałam biegiem i w kilka godzin dotarłam pod kryjówkę. Teraz jednak przemierzam wilgotnymi i brudnymi korytarzami do biura Paina. Stanęłam przed dużymi dębowymi drzwiami, które widokiem, aż błagały, chociaż o kropelkę farby, a zawiasy swym piskiem sprawiały, że człowiek automatycznie patrzył czy gdzieś obok przypadkiem nie ma, choć odrobinę smaru. Podniosłam rękę, by zapukać i zawahałam się.  Przez głowę przechodziło mi tysiąc myśli na minutę i na żadnej nie mogłam się skupić.  Różne przypuszczenia, gdybanie, oczekiwania kłębiły się w myślach i jak były jak bomba – tylko czekałam aż się skumulują i wybuchną. Przez natłok myśli i stresu rozbolała mnie głowa. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jeśli dalej będę tę chwilę przedłużać to tylko pogorszę własną sytuację. Zapukałam stanowczo w drzwi lidera. W odpowiedzi usłyszałam głośne „Wejść”. Weszłam do pomieszczenia i zobaczyłam, że oprócz Pain’a za biurkiem zobaczyłam również siedzącego naprzeciwko niego Madarę.  Oboje spojrzeli na mnie. Dobrze wiedzieli, po co przyszłam i wiedzieli, że muszą to zrobić. Obiecali, a wiedzą jak ja cenię obietnice, zwłaszcza, jeśli chodzi o coś tak ważnego. Nie cierpię ludzi, którzy rzucają słowa na wiatr. Pain nerwowo stukał palcami o biurko, a Madara patrzył na mnie jak zaklęty.
-Usiądź.- Zaproponował Pain. Usiadłam wygodnie obok rzekomego ‘’Tobiego”.
-Co byś chciała wiedzieć?- Mam nadzieję, że się tylko zgrywa. Świetnie wie, po co przyszłam.
-Kim są moi rodzice? Nie obijaj w bawełnę. – Stanowczo i szybko.  Niech przestanie przeciągać strunę.
-Chcę cię ostrzec, że twoja mama użyła pewnego jutsu, by zrobić coś- nie wiemy co- kiedy tylko dowiesz się o tożsamości obojga swoich rodziców.- Uprzedził mnie Pain. Dlaczego Madara nie zabrał głosu ?
-Czyli moja mama żyje i jest kunoichi? – Zapytałam z nadzieją.. To było by wspaniałe!
-Nie do końca… Nie jest kunoichi.- Odpowiedział niepewnie Madara.
-Jak się nazywa!- Zdenerwowana pod wpływem napięcia gwałtownie wstałam z krzesła. Potrafi jutsu, a nie jest ninja? To, kim do cholery!
-Może lepiej zacznijmy od ojca.- Bardziej stwierdził niż zapytał Pain.
-No, kto nim jest?- Zapytałam podenerwowana.
-Zapewne nie będziesz zadowolona z tej informacji, ale… Ja jestem twoim ojcem.- Odpowiedział niepewnie Uchiha Madara. Założyciel klany Uchiha i Konoha Gakure jest moim ojcem?... Ojcem? W myślach wypowiedź odbiła się echem. On… moim tatą? Moim wzorem do naśladowania? Osobą krewną? Ten skurwiel!  Pod wpływem emocji opadłam na kolana. Nie, nie, nie, to nie może być prawda! Jak to się stało? Tak mnie bezczelnie kłamać? Po co? Moje oczy się zaszkliły. Zacisnęłam mocno wargi, jakby tym gestem zakazując łzom wypłynąć na wierzch.
-Dlaczego mnie kłamiesz?- Zapytałam cicho. Tyle pytań naraz. A co z mamą?
-Nie mam powodu, by cię okłamywać. To prawda.- Dławiąc się własnymi łzami, które tuż przed chwilą wytyczyły wilgotny szlak na moich policzkach.
-A mama? Co z mamą? Kim ona jest? – Mówiłam wszystko szeptem niczym desperatka, prosząc … błagając o informacje. Co z nią? Jaka kobieta związała się z tym człowiekiem, który nazywa się moim ojcem? Może on ją po prostu zgwałcił? Nie, to bez sensu. Madara zaczął tłumaczyć.
-Twoja mama to bogini. – Bogini? Przed oczami zrobiło mi się ciemno.

                                                                           *.*

Jasno. Czemu tu jest tak jasno? Podniosłam rękę, by, choć trochę osłonić oczy przed rażącym światłem. Zamrugałam kilka razy, aby wyostrzyć obraz. Zobaczyłam przed sobą czyste i błękitne niebo. Podpierając się rękami usiadłam. Znajdowałam się na pięknej polanie, którą okalał zielony i gęsty las, którego drzewa sięgały tak wysoko, że nie byłam wstanie zobaczyć czubka.  Ogarną mnie niesamowity spokój i ulga. Jakby wszystkie troski odeszły w dal. Czuję się tak lekko.  Promienie delikatnie i przyjemnie drażnią moją skórę. Tak ciepło i rześko. Uśmiechnęłam się u wzięłam głęboki oddech. Tak właśnie wyobrażam sobie… Niebo. Moje ciało zadrżało. Nie żyję?
-Nie bój się.- Do moich uszu dobiegł piękny, melodyjny głos, taki podobny do mojego. Spojrzałam na dorosłą i śliczna kobietę siedzącą koło mnie. Piękne, białe, świecące lekko błękitną poświatą, włosy, które sięgały jej aż do pasa. Niebieskie, przezroczyste i wciągające oczy. Drobny nosek, jasna, lekko brzoskwiniowa skóra i błękitna, piękna suknia, sięgająca do kolan. Uśmiechnęła się do mnie, a ja miałam wrażenie, że w życiu nie widziałam nic piękniejszego. Spojrzała mi w oczy i już wiedziałam. Z nów spokój zajrzał do mojej duszy, a w oczach pojawiły się łzy.
-Mama?
________________________________________________________________________________
Od Autorki:
Och, Fiu!
Wreszcie się z tym rozdziałem uporałam. Było strasznie trudno go napisać, to też długo się za niego brałam, ale jestem z niego całkiem zadowolona. Spodziewałam się sama po sobie czegoś innego, ale jak to ja, zawsze coś wychodzi podczas pisania. Przepraszam za przerwę, która trwała dość długo ._.' Wiem, że nie dużo będziecie musieli czekać na nn, na drugim blogu, bo już go kończę ;3.  Pierwsze 3 rozdziały zawsze są najgorsze! Uff, w dodatku jestem chora i strasznie mnie boli głowa i gardło. ._. Oszaleć się da. Ale jestem szczęśliwa, że coś napisałam! Długość rozdziału wydaje mi się odpowiednia :D .
Pozdrawiam... Karui-chan!

środa, 25 grudnia 2013

Oby spodobał się wam mój prezent ode mnie na święta!

Witajcie moi kochani! Mam nadzieję, że miło spędzacie święta i jesteście z nich zadowoleni, bo ja bardzo ^^.
Dostałam swój prezent od rodziców i od kuzynki, ale nie spodziewałam się, że dostane go również od was! Otóż wczoraj zajrzałam tu i patrzę.. ponad 1000 wyświetleń. I myślę sobie: ,,Kurwa... Karui musisz to oblać, ale to kiedy indziej". Postanowiłam wam się odwdzięczyć i mam nadzieję, że spodoba wam się MÓJ NOWY BLOG. Tak dobrze widzicie. Biorę się za siebie.
Tak więc tu jest adres tego bloga :

http://wojna-domowa-japonii-sasusaku.blogspot.com/

Z góry przepraszam za marny wygląd, ale po trzeciej notce będę miała, mam nadzieję, zajebisty szablon. I taak. Ten blog będzie poświęcony parze SasuSaku. Chciałam, żeby ta historia była czymś zupełnie nowym i oryginalnym na tle wszystkich innych blogów, o tym właśnie, dość popularnym paringu. Mam zamiłowanie do historii Polski, zwłaszcza do czasów ZSRR. Oczywiście, potępiam to, ale historię mamy niesamowitą i myślę, że przynajmniej większość się ze mną zgodzi.
Pomyślałam wtedy by umieścić takie czasy w Japonii i wrzucić tam naszych bohaterów oraz dodać lub zmienić parę rzeczy jak np.: ZOPR I GRO. O tym, co to jest i o co chodzi, dowiecie się na moim new blogu. ZAPRASZAM!
Pozdrawiam... Karui-chan!

niedziela, 15 grudnia 2013

5.Nowy świat.: Zmiana Karui! Czyli co się działo przez 5 lat.



-Misja weszła w ostatni etap. Infiltracja przebiegła pomyślnie. Wciąż mają do mnie pełne zaufanie.- Złożyłam raport Tsunade. Nie spodziewałam się sama po sobie, że przejdę na te dobrą stronę. Jestem podwójną agentką od 5 lat. Dokładnie dwa tygodnie temu skończyłam osiemnasty rok życia. Akatsuki myślą, że pracuję dla nich, tymczasowo orabiam im dupę na rzecz Konohy. Chciałam szczęśliwego życia. Dlatego zdradziłam kryminalistów. Mimo wszystko jestem wdzięczna Akatsuki. Wytrenowali mnie, pomogli opanować  demona, wychowali mnie. Nie żałuję niczego. Za ten czas Sasuke odszedł, a Orochimaru zabito. Wbrew pozorom tęsknie za tym aroganckim dupkiem. W końcu był członkiem teamu 7. Żal mi jedynie Sakury i Naruto. Ona- biedaczka zakochała się w Uchiha. Nie wiem czy ze wzajemnością czy bez. Ona cierpi. To jest ważne. Została najlepszym medic-ninja z niesamowitą siłą oraz mistrzynią genjutsu, Naruto posiada Sennin-modo i całkowicie opanował Kurame… A ja ? Ja po prostu rozwijam swoje umiejętności. Słynna braterska walka nie odbyła się. Dlaczego? To wiem tylko ja, Tsunade, on i inni KAGE.

-Więc teraz zostało tylko dowiedzieć się kim są twoi rodzice i stoczyć walkę ostateczną z Akatsuki. Gratulacje Karui. Razem z nim jako pierwsi tego dokonaliście. Jestem z was dumna.- Widząc moje zamyślenie, odpowiedziała. Niby tak, ale jakim kosztem- Przeszło mi przez myśl.
-Arigatou, Tsunade-sama.- Skłoniłam się i zniknęłam w kłębie dymu, ukazując się pod popularnym barem ramen. Już z dala można było słyszeć krzyki twardogłowego ninja numer jeden.:
-Staruszku! Jeszcze jedno ramen- dettebayo.- Jak miło spotkać starego przyjaciela.
-Uważaj Naruto, bo się jeszcze przejesz!- Powiedziałam z uśmiechem na zaczepne.
Zszokowany moim widokiem po roku nieobecności, rzucił się na mnie, wesoło się uśmiechając.
-Karui-chaan! Wreszcie wróciłaś! Na bogów, stęskniłem się-dettebayo! Nawet nie wiesz ile się działo jak ciebie nie było. Tyle trenowałem. Ostatnio z Kakashi’m tak trenowałem, że Sakurka przez dwa dni musiała mnie składać! Bez ciebie tu nudno. Hatake strasznie narzeka, że nie ma z kim chodzić na te zboczone filmy Icha Icha-paradise. Kurenai non stop gada, że nie ma z kim trenować genjutsu, bo Sakura nie ma czasu, A Gai napiernicza, jaki to on biedny, że nie ma z kim trenować taijutsu poza Lee.- Mówił tak szybko, że ledwo go rozumiałam. Zmarszczyłam brwi w geście zamyślenia.
-Zaraz chwila… zacznijmy od tego, czemu już nikogo nie nazywasz „sensei” jak to masz w zwyczaju?- Ja  jak to ja zawsze dopytuję się szczegółów.
-Tego dowiesz się jeszcze dziś.- Powiedział z tajemniczym uśmiechem na ustach. Nie było mnie tak krótko, a tak się diametralnie zmienił. Wyraz twarzy niegdyś głupkowaty – dziś bardziej poważny z sympatycznym delikatnym uśmiechem pętającym się na buzi. Dłuższe włosy sprawiają, że jest jeszcze przystojniejszy niż rok temu. Niegdyś nie do pomyślenia, to dziś i tak widzę rumieńce pań w jego obrębie i chichoczące na jego temat nastolatki.- Rozmyślałam. Bar Ichiraku był znacznie bardziej rozbudowany, a mimo wszystko wciąż siedzieliśmy przy blacie jak za starych czasów. Jedliśmy razem jak niegdyś cieplutkie ramen udon  i śmialiśmy się wspominając nasze pierwsze kroki jako drużyna. W kłębie dymu pojawił się mój były nauczyciel. Tęskniłam za nim . Był mi jak ojciec, którego nigdy nie miałam. Nauczył mnie dobrych manier, kultury, opiekował się mną, pokazał jak się cieszyć życiem.
-Witaj  z powrotem Karui.- Powiedział wesoło Kakashi. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Kakashi! Hah, nie masz pojęcia jak tęskniłam za tobą i Anko. (Taaaak w moim opowiadaniu są parą ;p- dop. Autorki) Nie mogłam powstrzymać śmiechu widząc jego rumieńce na twarzy.
-Soka* . Mam nadzieję, że jesteś w formie! To co zawsze o 17! – I zniknął wciąż zawstydzony.
-Co za chamstwo w państwie!. Pfff.. po takiej nieobecności olać sobie tak drogą przyjaciółkę!- Powiedziałam z udawanym oburzeniem.
-Och już przestań sobie tak schlebiać. Powiem wprost… Ma cię w dupie.- Chwila ciszy. Zaśmialiśmy się jak opętani. Wciąż zajadaliśmy się kolejnymi porcjami wyśmienitego ramen w tle słysząc głośne śmiechy, wesołe chichoty, śpiewy i nieudane zaloty oraz subtelną, miłą dla ucha muzyką, wprawiającą całą restaurację w wyjątkowy nastrój.
Musze jeszcze ją odwiedzić.- Pomyślałam. Pożegnałam się z przyjacielem i pognałam natychmiast do szpitala.
Z PUNKTU WIDZENIA NARUTO:
- Dam sobie uciąć lewą rękę, że pognała do Kakashi’ego!
-Przyjmuję zakład! – Odpowiedział staruszek. Po chwili  usłyszałem głośny huk tuż obok Ichiraku Ramen, więc jak oparzony wybiegłem sprawdzić co się stało. Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości kiedy zobaczyłem Karui wbitą w mur obronny Konohy. Do niej właśnie podchodziła wściekła Sakura w już brudnym fartuchu szpitalnym.
-Dobrze, że jesteś praworęczny, Naruto!- Zażartował Staruszek. Ach, Sakura. Zawsze łatwo było ją zdenerwować. Niczym nie przejęty zacząłem znów jeść moją ukochaną zupę.
PUNKT WIDZENIA KARUI. 6 minut wcześniej:
Wreszcie ujrzałam przed sobą główne wejścia do szpitala. Zatrzymałam się tuż przed drzwiami myśląc nad oryginalnym przywitaniem. Bez zastanowienia pchnęłam nogą wrota do wnętrza budynku wprawiając pracowników w golu głównym w oszołomienie.
-Gdzie ona jest !?- Zapytałam bez ogródek. No dobrze… Krzyknęłam.
-Co tu się do jasnej cholery dzieje?!- Usłyszałam jej głos. Od razu skierowała się do Kimi – dziewczyny od rejestracji. Spanikowana pracownica trzymała faceta z prawdopodobnie stanem zawałowym… mniejsza o to, że ja go tak urządziłam. Zdenerwowana młoda ordynatorka szpitala patrzyła zmartwionym wzrokiem, lecząc mężczyznę. Gdy skończyła, kazała pielęgniarkom zabrać go do sali 416. Swoim niezbyt przyjemnym spojrzeniem szukała sprawcy wydarzenia i wtedy ujrzała mnie. Ja z uśmiechem na twarzy, patrzyłam jak jej mimika twarzy gwałtownie się zmienia. Najpierw zobaczyłam radość i zaskoczenie, potem zdezorientowanie i złość
-Czy ty nie znasz umiaru?!- Krzyknęła ogarnięta wściekłością. To źle wróży.
-Poczekaj. Daj mi się wytłumaczyć, za nim...- Nie byłam wstanie dokończyć. W błyskawicznym tempie pojawiła się przede mną i wymierzyła cios nogą. Kobieta ma niesamowitą siłę. Przeleciałam przez główne drzwi i wyleciałam na dwór, wciąż nie mogłam się zatrzymać, przez piasek, który dostał się już chyba wszędzie. Nagle zatrzymałam się na czymś twardym i jak przez mgłę usłyszałam zaniepokojone słowa przechodni. Zamrugałam parę razy pragnąc choć trochę wyostrzyć swój własny wzrok.
-Tak się wita swoja przyjaciółkę… Sakura?- Zapytałam z rozbawieniem. Wstałam i otrzepałam się. Ona zaś zaśmiała siebie. Zobaczyłam, że w jednym momencie złość z niej wyparowało.
-Jak dobrze cię wreszcie ujrzeć!- Powiedziała uradowana i rzuciła mi się na szyję. Zdziwiła mnie odrobinę jej reakcja. Co mi tam. Również objęłam ją ramionami.
-Jak świetnie, ze wróciłaś! Dziś też musisz się tam stawić o siedemnastej? To zobaczysz coś bardzo interesującego. Teraz musze już iść, a ty lepiej idź wziąć prysznic.- Powiedziała i od razu pognała z powrotem na swój dyżur. Również się zmieniła. Dużo facetów się za nią ogląda. Wiedziała, że będzie miała adoratorów!. Sama siebie kłamie, że jest brzydka!
TERAZ:
Ubrana w strój ANBU, tak jak się z Kakashi’m umówiłam, idę do głównej siedziby Tajnych Sił Konoha. Wybiła godzina siedemnasta., więc przetransportowałam się do głównego holu i z niego ruszyłam na salę rekrutacyjną. Tam czekają na mnie świerzaki. Od 4 lat zajmuję się ich straszeniem i sprawdzaniem ich wytrzymałości i odporności psychicznej. Skrótem robię im sieczkę z mózgu próbując ich przygotować na to co przeżyją-lub-nie w służbach specjalnych oraz sprawdzając czy do tego fachu się nadają. Ktoś nie wytrzymuje – mażemy pamięć i odstawiamy do domku, gdzie mamusia ich przywita. Taki już los mięczaków oraz tchórzy. Weszłam do sali i spojrzałam na wszystkich. W jednym szeregu stało 30 rekrutów. Na prawo od nich stał Ibiki Morino. Niesamowity facet. Na lewo, zaś stała zwariowana Anko, a obok niej Kakashi. Skinęłam do tej trójki głową na znak, że już od wejścia zaczynam grę.
Pstryknęłam palcami, a  na środku przed rekrutami stanęło zwykłe drewniane krzesło. Powolnym krokiem podeszłam do niego i usiadłam na nim z kamienną twarzą. Ręce założyłam za głowę,  a nogi wyprostowałam i skrzyżowałam przy kostkach. Po odliczonych równo pięciu minutach świdrowania wzrokiem tych po wstępnej eliminacji, ubranych w czarne dresy i koszulę na ¾ rękaw, spytałam spokojnie:
-A wy tu po co ?
Chłodnym spojrzeniem obserwowałam reakcje każdego z osobna. Wszyscy patrzyli na mnie przerażonym wzrokiem. Bali się mnie. Nie wiedzieli co odpowiedzieć. Och, znalazł się jeden śmiałek.
-Jesteśmy po eliminacji do ANBU Konohy.
-A co mi do tego?- Gra rozpoczęta.
-Tak właściwie to… nie wiemy.- Odpowiedział niepewnie. Czyli odwagi mu jednak brak.
-To na cholerę mnie tu sprowadzacie? Myślicie, że nie mam nic lepszego do roboty?.- Najgorszą rzeczą samo-destrukcyjną jest nadzieja… Ona nas wyniszcza, gdy towarzyszy jej strach. Masz nadzieję, że będzie lepiej jednak wiesz, że tak nie jest i to cię przeraża. Z uśmieszkiem powiedziałam:
-Żartowałam-Ich mięśnie się rozluźniły.-Wyluzujcie!- Nadzieja…
-To jest ANBU do cholery, a nie akademia. Nie ma miejsca na żarty! Ty, co mi odpowiedziałeś… Odpadasz. Wynoś  stąd dupę, albo mój drogi przyjaciel Ibiki ci pomoże.- …Wyniszcza dając znak przerażeniu. Uciekł.
-Dlaczego go wylałaś?- Spytała jedna z rekrutowanych. Czuła stres. Jej głos był nim przesiąknięty.
-Jeśli do czegoś dążymy… trzymamy się tego. On się wahał nad każdym słowem, którym wypowiadał. Swoich poglądów i wypowiedzi musicie być pewni. W 100 procentach.-Widziałam tą strużkę potu płynącego z ich czoła. Nikt nawet nie drgnął.
-Rozumiem.- Nie wahała się. Jak przedtem.
-W jakim celu przyszłaś?- Spytałam.
-Chcę pokazać przyjaciołom, że jestem silniejsza od nich!- Powiedziała dumnie. I cały idealny obraz się rozpadł.
-Odpadasz. Wypad.- Warknęłam w jej stronie.
-C-co? Dlaczego?
-W ANBU jesteśmy z różnych powodów, ale na pewno nie na pokaz przed przyjaciółmi, żeby się nad nimi wywyższać. Spierdalaj, bo Anko będzie cię gonić.- Wkurzają mnie takie typy ludzi. Uważają się za lepszych.
- Twoje trzy psiapsióły obok też. Spadać. Dobrze wiem, że się znacie i nawzajem do siebie pałacie nienawiścią, między sobą udając najlepsze przyjaciółeczki na świecie. Nie znoszę fałszywych ludzi.- Byłam szczera, aż do bólu.
Zostało dwadzieścia pięć osób.
-Mam takie pytanie… Niech podniesie rękę każda osoba, która będąc w ANBU nie będzie się bała lub czuła obrzydzenia na widok rozlewu krwi, rozprutych ciał i nienawiści płynącej od przeciwnika? Lepiej bądźcie szczerzy.- Rękę podniosły dziewięć osób.
-Świetnie. Ci co podnieśli dłoń… Odpadają. Jeśli nie brzydzicie się krwi, nienawiści psychopaty, cierpienia innych ludzi… to sami jesteście niezrównoważeni psychicznie lub jesteście maszynami bez uczuć… w co nie za bardzo chce mi się wierzyć. Już was nie ma !- Zniknęli w kłębie dymu. Zostało szesnaście osób.
-Reszcie gratuluje. Teraz tylko zostaniecie przydzieleni do odpowiednich drużyn, zależnie od swoich umiejętności i tak dalej i tym podobne. Kakashi was zaprowadzi.- Powiedziałam ze znudzeniem.
-Już ? To tyle?- Spytał ze zdziwieniem już członek ANBU.
-Jednakże strach to najpotężniejszy bodziec. Sprawia, że jesteśmy silniejsi, jeśli go przezwyciężymy. Dlatego te wszystkie pytania. Nie boisz się? Jesteś słaby. Pokonasz strach? Przekroczysz wszystkie swoje granice. I do tego dąży ANBU. Nie do wyzbycia się strachu, a do pokonania go.- Według mojej prośby Hatake ich zaprowadził w odpowiednie miejsce. W Sali zostaliśmy tylko we trójkę.
-Nieźle Karui. Wreszcie coś nowego. – Stwierdził Morino.
-Tsaa… Trudno dziś o dobrych ANBU.- Dopowiedziała dziewczyna siwowłosego.
-Mam dla ciebie niespodziankę!
-O nie, Anko wiesz, że nie lubię niespodzianek.- Oboje zniknęli a w drzwiach wejściowych pokazały się dwie osoby.
-Sakura, Naruto… Wy jesteście w ANBU?- Spytałam zaskoczona.
-Co? HA! Nie spodziewałaś się tego co!- Powiedział pewny siebie Uzumaki.
-No co ty! Strasznie się cieszę! Gratulacje! Od kiedy?
-Od siedmiu miesięcy.- Odpowiedziała Sakura.
-Ale mojej obecności w tej jednostce na pewno się nie spodziewałaś.- Powiedział z kpiącym uśmiechem.
-Uchiha Sasuke.
-Cześć, Karui.
_______________________________________________________________________________________________________________
Ohayo minna ! <3
Jak widzicie notka jest długa i mam nadzieję, że się spodobała ^^. Tak : wiem, wiem. Mój blog jest przeznaczony dla ludzi cierpliwych, ponieważ notki pojawiają się nieregularnie i w dużych odstępach czasowych ;c. Ale staram się ! :D Tak wiem... bardzo pocieszające. DLA WSZYSTKICH MOCH CZYTELNIKÓW <3 DZIĘKUJĘ, ŻE PRZY MNIE TRWACIE !
Pozdrawiam... Karui.