Layout by Raion

The Fray

poniedziałek, 24 lutego 2014

7.Nowy Świat.: Koniec problemów? A może to dopiero początek...



Kobieta zaśmiała się perliście. Jak zaczarowana patrzyłam na nią i zwracałam uwagę na chociażby najmniejszy detal, by zapamiętać jak najwięcej. To ona. Niezastąpiona rodzicielka, której nigdy nie miałam. W tej chwili nie obchodziło mnie czemu się z nią wcześniej nie spotkałam, jakim pieprzonym cudem Madara jest moim ojcem, nie obchodziło mnie gdzie jestem, jak się tu znalazłam, ale niczym małe, najszczęśliwsze na świecie małe dziecko, rozpłakałam się i z cichym okrzykiem radości w tuliłam się w jej matczyne ramiona. Zacisnęłam powieki nie chcąc, by ten i jakikolwiek inny świat zobaczył moje łzy.
-Płacz śmiało moje dziecko. Teraz twoje łzy są jak najbardziej dobre.- Mimo, że nie widziałam jej twarzy, bo wtulałam się w jej piękne i pachnące włosy to niemal namacalnie czułam jak szeroko się uśmiecha głaszcząc mnie po plecach. Po jej słowach niczym za dotknięciem magicznej różdżki  przeźroczyste krople leciały mi ciurkiem po twarzy. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie. Chciałam bezkreśnie chłonąć jej delikatny zapach wiśni, dotykać powabnej skóry, bawić się jej włosami, zatapiać się w pięknych i błyszczących tęczówkach i wtulać się w nią jak do ulubionego pluszaka. Z wielkim ociąganiem i niechęcią odkleiłam się od niej i zobaczyłam jej promieniejącą i bez skazy twarz.
-Wreszcie mogę z tobą porozmawiać… córeczko.- Jednym zgrabnym ruchem ręki wzięła kosmyk moich włosów i założyła mi je za ucho. Ten drobny, acz ważny dla mnie matczyny gest podziałał na mnie niesamowicie kojąco. Mój umysł szalał, oczy niedowierzały, a serce wielce się cieszyło. Powiedziała do mnie Córeczko. Mówiła to z taką czułością. Pod wpływem tylu ciepłach uczuć, które pierwszy raz w życiu mi towarzyszą nie była w stanie wykrztusić chociażby słowa. Po paru minutach ciszy, ogromna gula w gardle jakby wyparowała, a moja odwaga powróciła.
-Mam tyle pytań.. Od czego zacząć? – Zapytałam. Jestem pewna, że wie co mnie dręczy.
-Kochanie. To co powiedział tobie ojciec wraz z Painem to prawda. Jestem boginią, a w tej chwili znajdujesz się w miejscu wytworzonym przez Rikudo Senin. To miejsce tylko dla istot z poza normalnego świata – dlatego możesz tu przebywać. Dzięki moim genom możesz panować nad  wodą i wiatrem. Ja również panuję nad tymi naturami. Moja siostra zaś panuje nad ogniem i ziemią, a brat nad błyskawicą. Naszą trójkę stworzył również Rikudo Senin. Jako bogowie nie możemy przebywać na ziemi. Czujemy pustkę. Nie mamy swojej miłości. Bynajmniej ja miałam. Twój ojciec przybył tutaj dziewiętnaście lat temu i rozkochał mnie w sobie. Tak powstałaś ty. Potem haniebnie i siłą odebrał mi ciebie i wrócił na ziemie. Jednak zdążyłam zapieczętować  w tobie jutsu dzięki, któremu teraz rozmawiamy. Po latach zrozumiałam. Chciał po prostu mieć jak najpotężniejszego potomka. Jesteś pół bogiem i masz geny rinnegan i sharingan – tak powstała twoja sztuka oczna. W dodatku jesteś z klanu Uchiha co samo w sobie stawia cię w wyższej półce. Moje serce łkało, że wciąż przez lata nie mogłam ciebie widzieć, opiekować się tobą. Lecz cały czas widziałam jak sobie radziłaś, jak zdobyłaś przyjaciół, jak wybrałaś  dobro i walczyłaś ze złem. – Z każdym wypowiedzianym słowem jej głos co raz bardziej drżał. Zrozumiałam ile cierpienia i żalu przynosiły jej bolesne wspomnienia. Cała historia… Musze sobie ją pokładać. Niby wszystko jest takie proste, ale... Pół bogini? Klan Uchiha? Delikatnie uśmiechnęłam się w jej stronę. Zauważyłam , że wszystko wokół nas zaczyna jaśnieć.
-Co się dzieje?- Zaniepokojona spytałam przestraszonym głosem.
-Nasz czas już się skończył. Musisz już wracać.- Zdesperowanym wzrokiem szukałam jakby odpowiedzi na moje pytania.  Ja nie chcę się stąd ruszać. Tu mi jest dobrze.
- Ale ja nie chce… - Rodzicielka przerwała mi stanowczym głosem.
-Pamiętaj. Jestem z ciebie dumna i wierzę w ciebie. Kocham cię, córeczko.- Wszystko dramatycznie jaśniało, a ja próbowałam desperackimi ruchami to zatrzymać. Poleciały kolejne słone łzy.
-Ja ciebie też, mamusiu.- Ostatnie słowa, które zdążyłam wyciągnąć z mojego gardła ochrypłym głosem.

Nagle znów oślepiło mnie światło i poczułam silny ból chyba we wszystkich mięśniach ciała. Zamrugałam kilka razy, by wyostrzyć obraz. Zobaczyłam koło siebie siedzących mężczyzn – niestety jeden z nich biologicznie jest moim ojcem, a drugi jest szefem Akatsuki. Kiedy zdałam sobie sprawę co się właściwie wydarzyło gwałtownie się podniosłam. Niestety ten ruch przyprawił mnie o zawroty głowy.
-Spokojnie jeszcze nie doszłaś do siebie po omdleniu.- Powiedział jak zwykle zimnym głosem założyciel klanu Uchiha… Mój ojciec. Ojciec skrzywdził mamę. Żyłka na moim czole zaczęła niebezpiecznie pulsować. 
-Ty zakłamany sukinsynu! – Nie zważając na bóle głowy mocnym zamachem nogi uderzyłam go w pierś na tyle mocno, że przeleciał przez drzwi i zatrzymał się na ścianie w korytarzu. W mgnieniu oka pojawiłam się przy nim i złapałam go za szyje.
- Jesteś z siebie dumny? Zostawiłeś mnie na pastwę losu w Konoha, nie masz pojęcia co ja przez te lata przeżyłam, w dodatku cały czas byłeś pod moim nosem! Pożałujesz tego! – Krzyczałam mu prosto w twarz, pomału tracąc kontrolę nad emocjami.
-Może i masz potężne moce, ale mnie nie pokonasz. Zakoduj to w tej swojej główce pełnej bujnej wyobraźni. – Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, po naszej prawej gdzie znajdowało się wejście zabrzmiał potężny wybuch. Chwile później nie było całej ściany, a w powietrzu unosił się jeszcze pozostały kurz. Za kłębami pyłków stali moi kompani z wioski. Po mojej lewej stali zdezorientowani członki Akatsuki . W samą porę. Nachyliłam się nad Madarą i z żywą nienawiścią szepnęłam mu prosto do ucha.
-Teraz nareszcie zobaczysz, co to znaczy prawdziwa zemsta. – I rzuciłam nim ogromną siłą w stronę Kage niczym ofiarę lwom na pożarcie. Po mojej stronie natychmiast znalazł się Itachi. Mój współpracownik, który od początku rozpracowywał Akatsuki na rzecz Konohy, ale ja do niego dołączyłam dopiero pięć lat temu. Patrzę na niego i się zastanawiam, jak to możliwe, że tyle lat wytrzymywał chowając się w ukryciu. Siedział tu ukryty okłamując  Madarę, wszystkich wokół, nawet swojego ukochanego młodszego braciszka i siebie trwając przy swojej niedorzecznej tezie, że to co robi jest słuszne i niezbędne… Tak naprawdę w ciszy cierpiąc i dźwigając brzemię mordu własnej rodziny. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie bólu jaki czuje chociażby widząc Sasuke, Konohę i czy po prostu nad rankiem tuż po ciężkim przebudzeniu po całonocnych nękających go koszmarach, gdy wchodzi do łazienki i z bólem serca, którego wciąż utrzymywał, że nie ma w znienawidzonym przez siebie lustrze odbijała się zadziwiająco podobna do niego postać, która zabiła, raniła i wciąż to robiła… Tym, których tak naprawdę kocha. Jest dla mnie kimś bardzo ważnym i nawet za cenę swojego marnego życia będę go chronić. Czasem moje własne myśli są poza moją kontrolą i patrzę na niego trochę inaczej niż po prostu jak na przyjaciela. Czy to nie chore? Czasem stojąc koło niego – czy chociażby o nim rozmyślając czuję się jak opętana wariatka, która szuka wytchnienia i uzdrowienia duszy i umysłu właśnie u niego. Podziwiam go. Całym swoim ciałem umysłem i sercem podziwiam go i staram się wspierać na tyle ile jestem  w stanie i na ile on pozwoli sobie pomóc. Przecież wszyscy dobrze wiemy, że duma Uchiha jest silniejsza od nich samych.
-Wreszcie nadszedł ten sądny dzień, prawda? – Zapytał mnie uśmiechnięty Itachi. Wreszcie może być sobą. Wreszcie może się do mnie swobodnie uśmiechać odsłaniając śnieżnobiałe zęby, na których spoczywają delikatne wargi przystojnego bruneta. Zaczynam się bać. Naprawdę, to mnie przeraża! Ja, przecież nie mogę w ten sposób myśleć. Nie raz już tak myślałaś!- Bez ostrzeżenia odezwało się moje Alter Ego! – Świetnie! Do tego mam jeszcze siebie samą na głowie!- Odpowiedziałam jakby do siebie, jednak wypowiedź była wyrzutem skierowanym do mojego drugiego ”ja”.- Wow, Sherlocku wreszcie odkryłaś, że jednak nie jesteś w pełni idealna i jednak jesteś w dodatku niezrównoważona psychicznie! – Ignorując wypowiedź Jakże mało kompetentnej i wkurzającej mnie strony, zaczęłam się zastanawiać czy aby to na pewno to nie jest schorzenie i nie zaraziłam się nim od Sakury? W końcu ona też ma swoje alter ego… Po namyśle wszyscy owe posiadają, ale moje i Haruno żyją własnym życiem! Po chwili jakby maskując swoje zdenerwowanie zagadałam do Itachiego próbując zapomnieć o tej całej mojej wewnętrznej sprzeczce.
-Hah, mówisz jakbyś się mnie dopiero później spodziewał.- Również się zaśmiał. Stopniowo moje złe emocje opadały i tylko patrzyłam na to jak Kage wraz z najsilniejszymi ze swych wiosek rozprawiają się z Madarą. Niestety, ja nie mogę brać udziału  w tej bitwie, bo podchodzę do tego zbyt emocjonalnie. A kto by teraz chciał na karku bliźniaka Kuramy? Raczej nie byliby zachwyceni jego wizytą. Z szaleńczym błyskiem w oku jak zaczarowana widziałam jak tymczasowy sojusz między Kage dominował nad Madarą. Piękny widok.
-Kogo udało ci się przekonać? – Ostrożnym tonem zwróciłam się do towarzysza. Itachi tylko znów się lekko uśmiechnął i machną ręką od strony Akatsuki sygnalizując, że mogą się już okazać. Odwróciłam się w stronę grupy. Spojrzałam na każdego z osobna. Mimo pozorów spędziłam z nimi kawał czasu jednak każdy z nich coś wzniósł do mojego życia. Spędziłam z nimi lata, jak byłam mała to się mną opiekowali. W oku zakręciła się łezka, a ja dziękowałam w duszy bogom, że stoję w cieniu i nie widać mojej twarzy. Po chwili przed szereg wystąpili; Deidara, Hidan i Kisame. Ze zdziwieniem zauważyłam, że pozostali nie atakują tylko stoją w spokoju i obserwują całą sytuację. Kamień spadł z serca, gdy ujrzałam ową trójkę nowych shinobi Konoha – zgodnie z obietnicą Hokage.
-Czyli wasza trójka jest pewna, że chce wraz ze mną i Itachim powrócić do Wioski Ukrytej w Liściach?- Uważnym wzrokiem zaobserwowałam, jak Douhito, nieśmiertelny- wierzący w Jashina i Hoshigaki jak jeden mąż skinęli głową na znak, iż się zgadzają. Z westchnięciem pomyślałam o pozostałych.
-A reszta? Macie jakieś cele?
-Po rozmowie z Itachm porozmawialiśmy i oficjalnie obiecujemy wam. Nie zbliżymy się jako zagrożenie do Konohy. Mamy nadzieje, że będziecie żyć szczęśliwie.- Odpowiedziała za wszystkich Konan. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem i zauważyłam jak z iskrą w oku podchodzi do Paina i go obejmuje. Czyli o to chodzi. Zaśmiałam się lekko pod nosem. Co ta miłość robi z człowiekiem.
-Nasze drogi się tu rozchodzą. Mam nadzieję, że dojdziecie do tego do czego dążycie, oczywiście jeśli to nie jest zagłada świata.. okey?- Większość się lekko zaśmiała. Mimo wszystko, że właśnie powinniśmy się rozejść nikt nie ruszył się chociażby o milimetr. Obserwowałam wszystkich reakcje i wiedziałam, że nikomu nie chciało zaczynać się tego momentu. Bez słów po prostu wraz z Uchihą się obróciłam i całą piątką ruszyliśmy na pole bitwy. Gdy już dobiegliśmy zauważyliśmy ogromne zniszczenia. Praktycznie cały las był w strzępach, gdzieniegdzie było widać krew na ziemie i wielkie kratery, które zapewne były wynikiem siły uderzenia Haruno lub Hokage. Z niepokojem zauważyłam, że nic się nie dzieje. Cała armia stała w bezruchu wpatrując się w pewien martwy punkt na ziemie kilka metrów stąd. Zdenerwowanym, a zarazem zaciekawionym wzrokiem spojrzałam tam gdzie cała zgraja wojowników. Zauważyłam stojącą piątkę Kage i Naruto w trybie kyuubi mode . Pobiegłam w tamtą stronę i zajrzałam za sylwetkę Reikage. Pod ich stopami zauważyłam leżącą sylwetkę Madary. Na chwiejnych nogach podeszłam do niego i ukucnęłam niepewnie przy nim. Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie gotowe w każdej chwili wybuchnąć. Udało im się go zabić? Czy może to oszustwo? Mam nadzieję, że ten skurwysyn zginął w męczarniach! Drżącą ręką sprawdziłam puls na jego nadgarstku. Wstrzymałam oddech i spięłam wszystkie mięśnie. Nic nie czuje. Nic nie słyszę. Więc to już koniec. Z westchnęłam z ulgą i zabrałam moją rękę. Uśmiechnęłam się delikatnie. Mam nadzieję, że cierpiał tak jak mama. W obłoku myśli wstałam i ledwo dosłyszalnie wyszeptałam słowa; Udało się wam. Jak przez mgłę słyszałam jak ożywiony Uzumaki krzyczy do wszystkich, że zwyciężyliśmy, tymczasem ja ociężałym krokiem szłam w stronę pagórka, z którego był widok na całą wioskę  deszczu. W tle ledwie słyszałam jak Reikage potwierdza, że u niego schowają i odpowiednio się zajmą zwłokami ojca, a ja szłam tylko w stronę zachodzącego słońca. Pomału wspinałam się na szczyt pagórka rozmyślając, że po raz pierwszy od dawna tutaj… nie pada. Widocznie nawet niebo wie, iż to szczęśliwy i wielce udany dzień. Gdy dotarłam na szczyt wzięłam głęboki oddech i zapatrzyłam się w piękny krajobraz rozchodzący się wzdłuż wielkiej rzeki, w której tonęło słońce. Przymknęłam powieki napawając się napływającym ciepłem z źródła wszechobecnej energii. Wreszcie osiągnęłam spokój ducha.

Od Autorki:
Mój Boże, wstyd mi za ten rozdział! Jejku to opowiadania przeradza się w jakieś masło maślane =.=
Chciałabym uprzedzić, że to zdecydowanie nie koniec opowiadania! Akcja ( i to jaka ^^) Będzie się jeszcze rozkręcać w Konoha. Oczywiście dziękuje za wszelkie wsparcie od was czytelnicy! Jesteście wspaniali! Zaraz zabieram się za drugi rozdział u sasusaku i szczerze wam powiem, że zastanawiam się nad kolejnym blogiem o tym paringu i znów z dość oryginalnym, acz bardziej normalnym pomysłem na historię. Prolog i rozdział pierwszy napisany, ale wciąż się waham z opublikowaniu tego w formie bloga. Dlatego pytam was! Moi drodze( zapytam oto również ma drugim blogu) Co wy na to?
Pozdrawiam… Karui-chan!